Węgierska i polska mentalność
Treść
Szybkie szybkie bramki sprawiły, że Dunajvaros przestał walczyć. Dwory nie starały się tego wykorzystać, więc straciły w końcówce trzy gole
Przed rokiem węgierski zespół z Dunajvaros zremisował z Dworami 2-2, ale to on wygrał w Oświęcimiu ćwierćfinał Pucharu Kontynentalnego. Tym razem do konfrontacji tych drużyn doszło w ramach Interligi. Mistrzowie Polski przed własną publicznością nie pozostawili rywalom cienia wątpliwości, zwyciężając 7-3 (1-0, 5-0, 1-3).
- Pamiętaliśmy Węgrów, że doskonale grają z kontry, dlatego rozpoczęliśmy zachowawczo - tłumaczy II trener Dworów Stanisław Małkow.
Pierwszą bramkę oświęcimianie strzelili w 13 min. Jej autorem był Mariusz Dulęba. Sędzia gola jednak nie uznał, bowiem dopatrzył się spalonego w polu bramkowym Klisiaka. Później Dulęba raz jeszcze wpisał się na listę strzelców, ale nie miał tego dnia szczęścia. Warszawski arbiter znowu anulował mu trafienie. - Jeśli nie uznałby mi trzeciego gola, to i tak zgodnie z hokejowym zwyczajem musiałbym postawić kolegom skrzynkę piwa - śmiał się po meczu oświęcimski obrońca.
W drużynie Dunajvaros grało 8 reprezentantów Węgier, czyli podobna liczba do tej, jaką Dwory oddają na potrzeby kadry Polski. Jednak mecz był dość jednostronnym widowiskiem. - Tą są chyba kadrowicze "na sztukę" - mówi trener DAC Dunajvaros Duszan Kapusta. - Erdosi i Orszo dostali 4 gole, co nie wystawia im najlepszej noty jako reprezentantom swojego kraju. Z mojej drużyny jedynie dwóch zawodników zmieściłoby się w składzie mistrzów Polski. Ma tutaj na myśli: Ladaniego i Tokaji - dodaje szkoleniowiec.
W poprzednim sezonie zespół z Dunajvaros miał w nazwie człon Dunaferr, który obecnie zniknął. - Opiekujące się drużyną miejscowe zakłady mają kłopoty finansowe i nie wspierają hokeistów tak mocno, jak przed rokiem. Musieliśmy zrezygnować z zaciągu słowackich hokeistów. W Oświęcimiu szansę dostała młodzież - informuje Duszan Kapusta.
Warto było przyjść na ten mecz choćby dla bramki Tomasza Wołkowicza, który strzałem z połowy lodowiska zaskoczył węgierskiego bramkarza, potwierdzając opinię o tym, że sztukę uderzenia z nadgarstka ma opanowaną do perfekcji. - Takie bramki stają się powoli "chlebem powszednim" naszego bramkarza. W tym sezonie już trzeci raz dostajemy podobną bramkę - tłumaczy Duszan Kapusta, który przy prowadzeniu Dworów 6-0 wziął czas. - Rzadko się zdarza, żeby szkoleniowcy korzystali z tego przywileju w połowie spotkania. Musiałem to zrobić, bo Węgrzy nie mają hokejowej duszy. Dla nich nie ma różnicy, czy przegrają pięć czy dziesięć do zera. Nie da się na nich krzyczeć, bo to ich wcale nie zmobilizuje do walki. Wręcz przeciwnie. Trzeba zatem starać się dotrzeć do ich psychiki. To są nawyki wyniesione z grup młodzieżowych i trudno je potem wyeliminować u ukształtowanego zawodnika - dodaje czeski szkoleniowiec.
Duszan Kapusta doskonale zna nie tylko polską ligę, ale także i mentalność polskich hokeistów. - Wiedziałem, że przy wysokim prowadzeniu spoczną na laurach, dlatego w końcówce łatwiej dochodziliśmy do pozycji bramkowych. Przy odrobinie szczęścia mogliśmy osiągnąć bardziej honorowy wynik, strzelając jeszcze jedną bramkę - kończy Duszan Kapusta.
Autor: WJ
Tagi: hokej