V liga wadowicka: Hejnał Kęty
Treść
Piłkarze kęckiego Hejnału nie mogą się przełamać na własnym boisku. Jesienią wciąż nie zdobyli nawet punktu przed własną publicznością. Jak tak dalej pójdzie, skarbnik klubowy będzie mógł liczyć na wpływy ze sprzedaży biletów tylko ze strony kibiców gości. Hejnał tym razem nie dał rady Halniakowi Maków Podhalański, ulegając beniaminkowi wadowickiej "okręgówki" 0-1 (0-0).
Tydzień temu kęczanie przełamali serię pięciu porażek z rzędu, zwyciężając w Barwałdzie 2-1. Wtedy wierzono w to, że zespół pod wodzą Jerzego Sordyla, który zastąpił Grzegorza Mleczkę, zdobędzie wreszcie jakieś punkty na własnym boisku. - Nasza forma przypomina trochę rozpędzający się samochód - mówi trener Hejnału Jerzy Sordyl. - Wydawało się, że nabiera on właściwej prędkości, a tymczasem znowu spotkało nas gwałtowne hamowanie. Mieliśmy nadzieję na to, szybko uda nam się zadomowić w środku tabeli. Szkoda - dodaje trener Sordyl.
Kęcki szkoleniowiec nadal największy nacisk będzie musiał położyć na skuteczność. Chyba nie przypadkiem Hejnał jest zespołem, mającym na koncie najmniej strzelonych bramek. - Trudno myśleć o wygraniu meczu, skoro nie potrafimy wykorzystać wręcz dwustuprocentowych pozycji, jakie mieli Żmuda czy Bąba. Lepszych chyba mieć nie można. Z nich należało zdobyć przynajmniej jedną bramkę - podkreśla trener Hejnału. - Zresztą los płata różne figle. Goście strzelili gola z bardzo trudnej pozycji. Wcześniej mieli klarowniejsze sytuacje i jakoś nic im nie weszło - zauważa trener Sordyl.
Trudny w takim spotkaniu jest los bramkarza. Chociaż Szymalski wielokrotnie ratował zespół z opresji, nie popisał się przy uderzeniu Łukasza Włocha. - Nie można dać się zaskoczyć strzałem w krótki róg, na dodatek właśnie go pilnując. Poza tym przeciwnik uderzał niemal z zerowego kąta. Być może to trochę uśpiło czujność Szymalskiego. Jednak bramkarzowi z takim bagażem doświadczeń nie powinny się zdarzać podobne wpadki - dodaje trener Sordyl.
Dośrodkowanie na głowę Łukasza Włocha poszło z prawej strony, za którą odpowiadał Łysoń. - Nie zdjąłem go z powodu utraty bramki. Po dośrodkowaniu ze skrzydła wydarzyło się jeszcze wiele i nie on ponosi indywidualną winę za utratę gola. Zresztą jeśli mam o to do kogoś żal, powiem mu o tym prosto w oczy. Łysoń zszedł z boiska, bo miał już na koncie żółtą kartkę, a przeciwnicy cały czas atakowali jego stroną. Bałem się, że w końcu po jakimś faulu sędzia wlepi mu "czerwień". To, co straciliśmy na własnym boisku, będziemy musieli odrobić na wyjeździe. Widać, tak już musi być. Czeka nas trudna przeprawa na Stanisławiance, która też ostatnio przegrała - kończy Jerzy Sordyl.
Autor: WJ