To nie był błąd, tylko wielbłąd
Treść
Unia Oświęcim rozegrała najlepsze spotkanie wiosny w wojewódzkiej lidze juniorów, ale przegrała z Krakusem w Nowej Hucie 1-2 (0-1)
W poprzednim sezonie Krakus Nowa Huta uratował Unię przed degradacją. Tym razem historia zatoczyła koło, bo przed tym spotkaniem to krakowianie otwierali strefę spadkową. O jakimkolwiek spłacaniu długu mowy być jednak nie mogło. Oświęcimianie także nie mogą jeszcze spać spokojnie. Ostatecznie zwyciężyli gospodarze 2-1 (1-0). Dzisiaj Unia gra kolejne spotkanie. Tym razem przeciwko Wiśle w Krakowie.
- Po zakończeniu tego spotkania trener krakowian ujawnił nam kulisy ich ostatniego meczu sprzed roku przeciwko Dalinowi - mówi trener Unii Henryk Snadny. - Nie ukrywał, że środowisko krakowskie podpowiadało im, iż w "emce" powinien utrzymać się Dalin. Jednak ich chłopcy znali się z naszymi z kadry Małopolski i zagrali na swoim poziomie. Skoro Dalin nie potrafił z nimi wygrać, nawet przy naszej ostatniej porażce w Tarnowie z Unią, zdołaliśmy sobie zapewnić byt. Nie wracajmy już jednak do tego - dodaje szkoleniowiec.
Na Krakusie każdy wynik mógł być jednak możliwy. - Widowisko było naprawdę ciekawe - uważa oświęcimski szkoleniowiec. - Przy bezbramkowym remisie gospodarze mieli karnego, lecz nie zamienili go bramkę, bowiem Miłosz Liszka wyczuł intencję strzelca. To już drugi mecz z rzędu, kiedy jest dla chłopców podporą. Inni też nie zamierzali być od niego gorsi dlatego przed przerwą dobre pozycje bramkowe z naszej strony mieli: Bylicki, Poznański i Opala - wylicza trener Snadny.
Po zmianie stron gościom udało się wreszcie doprowadzić do remisu. Dokonał tego z rzutu karnego Paweł Bylicki. - Był on ewidentny. Zresztą my też nie zgłaszaliśmy pretensji, kiedy przeciwko nam zarządzono "jedenastkę". Sprawiedliwość wymierzył sam poszkodowany. Tym razem nie dzielił jej na raty, jak to było w ostatnim meczu na własnym boisku przeciwko Jordanowi Jordanów - zauważa szkoleniowiec.
Do ostatniej minuty trwał zatem zacięty bój o zwycięską bramkę. Ze strony Unii w akcje ofensywne zaczął się angażować nawet Gajewski, grający na pozycji ostatniego stopera. Jednak to miejscowym udało się przechylić szalę na swoją korzyść. - Padł on w niecodziennych okolicznościach. To już nie był błąd, lecz wielbłąd - podkreśla szkoleniowiec. - Środkiem pola pchał się jeden przeciwnik, który czekał na podanie kolegi ze skrzydła. Miał przeciwko sobie 4 naszych zawodników, lecz ci dobrali się pary i zaczęli spoglądać na siebie; Gajewski na Malinkiewicza, a Knapik na Parysza. Popadli chyba w stan hipnozy, bo przeciwnik wszedł między nich i znalazł receptę na dobrze usposobionego Liszkę. Okazję na doprowadzenie do remisu miał jeszcze Chylaszek, który groźnie "główkował". Szkoda, bo rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie, a wróciliśmy z niczym. Na szczęście inne wyniki ułożyły się trochę pod nas, więc nie ponieśliśmy większych konsekwencji z tytułu tej porażki - kończy Snadny.
Autor: WJ
Tagi: hokej;