Sprawa sprowadzenia czeskich sędziów do Polski na hokejowy play-off upadła na posiedzeniu PLH
Treść
- Nie powinni dostać od nas ani grosza. Za takie pieniądze, jakie biorą, trzeba od nich wymagać. Za połowę mniejszą kasę mecze poprowadzą nam obcokrajowcy - takie głosy dało się słyszeć niemal po każdej kolejce rundy zasadniczej w hokejowej ekstraklasie. Była okazja to zmienić. Krajowym działaczom zabrakło odwagi albo raczej konsekwencji, że ostatecznie wybrali krajowy "towar", na rozpoczynający się jutro play-off.
Zadziwiające, jak w ciągu tygodnia kluby hokejowe mogą zmienić opcję. Najpierw omal nie zlinczowano prezesa PZHL, Zenona Hajdugi, jeśli ten nie sprowadzi na play-off czeskich sędziów, a kiedy przyszło do ustalania konkretów, nagle wszyscy nabrali "wody w usta". Nikt nawet nie wspomniał o czeskiej opcji. Od razu przystąpiono do wyboru krajowych arbitrów na najważniejsze mecze sezonu.
Wniosek przeszedł jednogłośnie. Sternik Dworów Unii stwierdził tylko, że ma odmienne zdanie na ten temat, ale skoro taka jest wola większości, nie zamierza się wychylać. Wyselekcjonowano grupę arbitrów, mających po rundzie zasadniczej najwyższe notowania.
Jakiż zadziwiający jest brak konsekwencji wśród klubowych działaczy. Regularnie obrzucano błotem Michała Szota czy Włodzimierza Marczuka, tymczasem postawiono "pieczęć" na dopuszczeniu ich do play-off.
"Kupić" działaczy można było bardzo łatwo. Delegacja każdego klubu mogła sobie zastrzec jednego arbitra, którego sobie nie życzy na swoim obiekcie. Zawsze jednak owa "czarna owca" może pojawić się na terenie konkurencji. Co wtedy?
Zwolennicy "krajowego produktu" argumentowali, iż nie ma sensu sprowadzać Czechów na play-off. Pomysł, owszem, jest dobry, ale wypadałoby go trochę zmodyfikować. Może od przyszłego sezonu Czesi prowadziliby jedno spotkanie w każdej kolejce. Jeśli po rundzie zasadniczej w czołówce klasyfikacji byliby sędziowie zza południowej granicy, wówczas są namacalne dowody słabości polskich rozjemców. Trzeba tylko jeszcze pomyśleć nad technicznym rozwiązaniem sprawy. W Polsce musiałaby być brana pod uwagę grupa kilku sędziów z Czech, by jakoś ich klasyfikować. Ponadto wypadałoby nagrywać każdy mecz, który byłby dowodem pracy arbitra. Pomysłów - jak widać - było wiele. Ich realizację odłożono na później. Znaczy to, że wszystko znowu umarło śmiercią naturalną.
Autor: WJ