Plaga kradzieży kabli
Treść
Scenariusz jest prawie zawsze taki sam. Zakradają się nocą, najlepiej do zabudowań pod lasem. I tną, na przykład takim "sekatorem" na kiju. Rano mieszkańcy domku budzą się i stwierdzają: nie ma prądu. Dzwonią po energetyków, ci przyjeżdżają i stwierdzają kolejną kradzież kabla. - To prawdziwa plaga, z którą nie można sobie poradzić - mówi Franciszek Lisowski, dyrektor Rejonu Energetycznego w Kętach. Kradzieże na sieciach energetycznych wymienił ostatnio jako jedno z zagrożeń podczas spotkania Powiatowego Zespołu Reagowania Kryzysowego.
Rejon dopiero od 2000 r. prowadzi własne statystyki takich wydarzeń i dzięki nim wiadomo, gdzie jest najgorzej z kradzieżami. Okazuje się, że ulubionym miejscem "złodziei energetycznych" jest gmina wiejska Oświęcim, szczególnie okolice Babic, Monowic czy Włosienicy. - Dużo kradzieży notujemy także w Chełmku, gdzie obiektem pożądania złodziei jest nasza duża stacja - mówi Piotr Jurzak, kierownik Wydziału Ruchu Rejonu Energetycznego w Kętach. - Największym wzięciem cieszą się miedziane uziemiacze do linii wysokiego napięcia, które są ciężkie i bardzo chodliwe.
W stacji w Chełmku trzeba było zamontować urządzenia monitorujące i dodatkowe kraty. - Najgorsze jest to, że na naszym terenie policja jeszcze nigdy nie złapała sprawców takich kradzieży - mówi Piotr Jurzak. - Są to sprawy bardzo trudno wykrywalne, bo od momentu ucięcia kabla do zauważenia i stwierdzenia przyczyny awarii upływa zazwyczaj kilka lub kilkanaście godzin.
Niektóre kradzieże, jak tę z marca br. na terenie ogródków działkowych w Oświęcimiu, stwierdza się nawet po kilku tygodniach, a nawet miesiącach. Złodzieje ukradli tu cały transformator, który został specjalistycznie odłączony, zrzucony ze stacji, rozebrany na części i wywieziony.
Wszyscy pamiętają zapewne także tragiczne w skutkach włamanie na teren stacji byłych Oświęcimskich Zakładów Napraw Samochodowych, gdzie złodziej wszedł przez okno prosto na szyny i poraził go prąd o napięciu 15 tys. woltów.
Energetycy podkreślają, że plaga kradzieży kabli jest dla nich bardzo uciążliwa i kosztowna, podczas gdy złodzieje nie robią na tym kokosów. W skupie za 200-300 m kabla można dostać około 40 zł, podczas gdy odbudowa takiej sieci to już koszt ok. 1-2 tys. zł. Sam transformator (taki, jak ten skradziony w ogródkach działkowych) kosztuje 7-8 tys. zł, nie licząc kosztów odbudowy. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze ogromne straty za niedostarczoną energię.
(BAJ)
FRANCISZEK LISOWSKI, dyrektor Rejonu Energetycznego Kęty: - Będę o narastającym problemie kradzieży kabli alarmował gdzie się da i kiedy się da. Oprócz przerw w zasilaniu, zdarzenia takie stwarzają przecież ogromne zagrożenie - niebezpieczeństwo porażenia prądem, gdy ucięte kable wiszą nad ziemią. Nie bez znaczenia są koszty, które ponosimy, bo to drogie urządzenia, a z czego mamy je pokryć? Z kosztów eksploatacji, remontów czy inwestycji? Bo przecież odbiorcy nie interesuje, dlaczego nie ma prądu. Istnieje też ryzyko skażenia gleby, jak to miało miejsce w Kozubniku, gdy olej ze stacji transformatorowych wsiąkł w ziemię, a potem trafił do Soły i Wisły. Gdy budowaliśmy linię wokół Jeziora Żywieckiego, musieliśmy zatrudnić firmy ochroniarskie do pilnowania odkrytych kabli, a i tak kilkaset metrów złodzieje nam ukradli. Na takich spotkaniach, jak ostatnie posiedzenie Powiatowego Zespołu Reagowania Kryzysowego, chcemy uczulić na ten problem biorących w nich udział policjantów, strażników miejskich czy strażaków.
Autor: WJ
Tagi: kradzieże